Wisła, bolenie i… namiot

Wisła, bolenie i… namiot

 

Artura Janoszkę – mojego gościa w majowym numerze WŚ z pewnością zna większość wędkarzy spinningistów w Polsce, którzy łowią na woblery. To właśnie między innymi dzięki Jego przynętom stawiałem w dzieciństwie pierwsze udane kroki w poszukiwaniu rzecznych drapieżników. Dzisiaj, kilkanaście lat później, Artur jest moim dobrym Kolegą, z którym spotykam się okazjonalnie na rybach np. nad Ropą przy okazji wypraw na klenie, często konwersuję oraz odwiedzam Jego stoisko firmowe podczas targów wędkarskich Rybomania. Jest przyjaznym, otwartym i pozytywnie zakręconym człowiekiem, chętnie dzielącym się swoją nietuzinkową wędkarską wiedzą z innymi. To wszystko zaowocowało rozmową, którą przeprowadziłem z Arturem dla Czytelników WŚ, w której opowie o swoich majowych eskapadach na wiślane bolenie i klenie.

Mateusz Porada: Artur, dla wielu wędkarzy maj to prawdziwy początek sezonu spinningowego. Po kilkumiesięcznej przerwie rusza sezon na bolenie i szczupaki. Jak wygląda majówka u Ciebie?

Artur Janoszka: Maj jest dla mnie początkiem najpiękniejszego okresu w roku. Rozpoczyna się czas namiotowych, kilkudniowych wypadów nad ukochaną Wisłę. I choć uwielbiam zimowe trocie, czerwcowe pstrągi, gorące letnie sumy, październikowe szczupaki to na maj czekam najbardziej. I nie chodzi mi tu o same ryby, tylko o sam fakt nadejścia wiosny, gdzie wędkarska karuzela zaczyna się od nowa. Poza tym nigdzie tak nie resetuje się jak na wiślanej wyspie, a mojego dwuosobowego namiotu nie zamieniłbym nawet na pięciogwiazdkowy hotel. Marek Szymański porównał to kiedyś do defragmentacji dysku przekładając na język młodzieżowy i myślę ,że trafił w dziesiątkę.

M.P: Wiem, że jednymi z Twoich ulubionych odcinków królowej polskich rzek jest Wisła lubelska i tarnobrzeska poniżej ujścia Sanu. Czym się one charakteryzują?

A.J: Są to odcinki o prawie naturalnym charakterze. Nieliczne stare główki są już mocno zniszczone, opaski mocno zarośnięte, nie brakuje dzikich burt, piaskowych łach, a brzeg często jest bardzo mocno zarośnięty plątaniną chwastów, pokrzyw i wikliny. Charakterystyczne dla tego miejsca wysokie wapienne skały tworzą malownicze widoki. Poza rybami, fragmenty te zamieszkuje wiele rzadkich gatunków ptaków, często widuję bociana czarnego czy np. czaplę białą. Niestety, są też całe kolonie kormoranów. Liczne tutaj bobry nie pozwalają spać, a ptaki o tej porze roku śpiewają nawet w nocy. W maju poluję głównie na bolenie, ale im bliżej czerwca szukam już wygłodniałych po tarle kleni.

M.P: Zatrzymajmy się przy rapach. W jakich miejscach warto ich poszukać w maju, na tak dużej wodzie jaką jest Wisła?

A.J: Dużo zależy od stanu i temperatury wody, ale generalnie blisko brzegu. Ostatnie majówki nie należą do najcieplejszych i raczej należy się spodziewać wysokiej wody. Na wodzie ostrzegawczej można oczywiście złowić bolenia, jednak pływanie na brudnej, wysokiej wodzie nie sprawia mi tyle przyjemności i wolę odłożyć wyjazd o parę dni, aby trafić na wodę opadającą. Pewnym łowiskiem o tej porze roku są okolice główek. Na odcinku, na którym najczęściej łowię, dominują już stare poprzerywane ostrogi ,które przy podniesionej wodzie tworzą bardzo ciekawy układ nurtów. Nie wszystkie są jednakowo atrakcyjne. Niektóre są prawie puste, przy innych można spotkać całe zgrupowania boleni. Nie ma jednej reguły i w każdym roku może być inaczej. Dobrze, gdy powyżej jest ujście odnogi, którą płynie cieplejsza woda.

M.P: Jak często trafiasz na boleniowe eldorado?

A.J: Parę lat temu trafiliśmy z kolegą na bardzo intensywny okres brań za starą ostrogą poniżej wyspy. Bolenie brały jeden za drugim, mimo fatalnej pogody – wiał zimny wiatr, padał deszcz a temperatura wynosiła około 12 stopni. Rybom to w ogóle nie przeszkadzało. Teraz zaglądam na to miejsce tylko czasami. Nurt niby podobny, głębokość też, tylko boleni nie widać.

M.P: Z pewnością przez wiele lat wypraw na majowe bolenie zebrałeś duży bagaż doświadczeń, zdążyłeś opracować schematy, a także dobrałeś odpowiednie przynęty, które otwierają drogę do sukcesu. Jak obławiasz tego typu miejscówki? Po jakie przynęty sięgasz najczęściej?

A.J: Najwygodniej obławiam miejscówkę, gdy ponton kotwiczę poniżej przelewu. Woblera rzucam w okolice kamieni i prowadzę średnim tempem. Nurt w takich miejscach jest zmienny, bolenie zazwyczaj stoją przyczajone na kancie głównej rynny i atakują drobnicę na wypłyceniach. Gdy są aktywne, często widać powierzchniowe ataki, gdzie bolenie prawie wpływają na piasek. Stosuję woblery własnej produkcji. W tym przypadku sięgam po Flasha, leci bardzo daleko, fajnie migocze przy opadaniu i przy prowadzeniu z prądem. W wodzie wygląda jak ukleja i jest to typowa boleniowa przynęta. Często na agrafkę zakładam też Kaimana. Jest to wobler tonący, mający już wyraźną akcję. Wydaje się trochę za duży, ale na tę porę roku w przypadku Wisły jest to wielkość optymalna. Można nim łowić klasycznie, ale też świetnie nadaje się to twitchingu. Jeśli bolenie nie atakują przy powierzchni próbuję przynęt głębiej schodzących. Najczęściej są to woblery, które stosuję przy połowie troci – Dynamic 6 lub Sneck 7 cm, przy czym są to raczej naturalne srebrzyste kolory. Wygodniej jest wtedy ponton zakotwiczyć przy kamieniach na wypłyceniu i starać się prowadzić wobler w okolicach kantu, gdzie ustawiają się bolenie. W takich miejscach trafiam na bolenie w przedziale 50 -70 cm. Największe rapy łowi się przy burcie.

M.P: O wiślanych burtach w prasie wędkarskiej, a przede wszystkim na łamach WŚ wspomniano już wiele przy okazji polowania na większość drapieżników, w tym na bolenie. Jaki masz sposób na wiślaną burtę, która „pachnie” boleniem?

A.J: Wiślana burta jest bardzo wymagającym łowiskiem. Powalone drzewa tworzą doskonałe kryjówki dla ryb, a w cieniach prądowych przy wyrwanym brzegu schronienie ma drobnica. W takim miejscu łowię głównie na dwa sposoby. Pierwszy jest trudny i cały czas nie najlepiej sobie z nim radzę, szczególnie jeśli na pontonie jestem z kolegą. Swobodny spływ wzdłuż burty nie raz już był opisywany w „Wędkarskim Świecie”. Przyznaję, jest to sposób skuteczny, dający dużo frajdy z samego łowienia. Wszystko dzieje się w ekspresowym tempie, trzeba rzucać w punkt i cały czas kontrolować położenie pontonu. Gdy jednak wieje silny wiatr, rzeka ma stan podwyższony to wolę łowić z zakotwiczonego pontonu. Ustawiam się prostopadle do burty i rzucam dokładnie we wszystkie interesujące mnie miejsca, czyli wszelkiego
rodzaju odkosy, mini zatoczki, okolice zwalisk czy zatopionych krzaków. Jeśli jest możliwość to najlepiej rzucać na piach, tak aby wobler spadł do wody – bolenie bardzo to lubią. Jeśli złowię bolenia lub dłuższy czas nie mam brania, podnoszę lekko kotwicę spływam kilkanaście metrów i rzucam znów kotwicę. Niestety ze względu na powalone drzewa, istnieje ryzyko zaplątania kotwicy o konary. Wyrywam ją przy pomocy silnika. Nie zdarzyło się jeszcze, abym musiał ucinać linkę, ale jest to dość niebezpieczny sposób. Przy burcie jest zazwyczaj silny nurt, głębokość często przekracza 5 m i lepiej być w razie czego w kapoku. Trzeba to robić oczywiście z wyczuciem, bardzo wolno podkręcać obroty silnika. Używam gumowanej kotwicy 9,5 kg do trzymetrowego pontonu i nieraz trzeba wypuścić ją na bardzo długiej lince, aby zakotwiczyć. Jednak wolę taką niż 14 kg, bo wyciąganie tej drugiej jest zbyt męczącym zajęciem. Jeśli chodzi o woblery, to też używam Flasha, Kaimana i pływającego Fightera 8 cm. Lubię też założyć boleniowego Knighta na 10 gramowej główce. Ta niepozorna guma świetnie działa, chociaż brakuje mi jej większych rozmiarów. Gum, które można zastosować przy połowie boleni są setki, trzeba się jednak na coś zdecydować. Nie ma co dłużej się rozwodzić nad ich wyborem. Ważniejsze jest dobre podanie przynęty. Trzeba rzucać szybko i celnie. Przy burcie bardzo pomaga doświadczenie z pstrągowych czy trociowych rzek. Boleni nie płoszy płynący ponton, tylko niecelne rzuty i zaczepianie przynętą o krzaki czy gałęzie.

 

M.P: Dzikie burty to niejedyne miejsca, w których warto zapolować na bolenie. W jakich charakterystycznych punktach mamy szansę na sukces w maju?

A.J: Dużo większy komfort łowienia jest na boleniowych przykosach. Przy wyższej wodzie szukam przykos, gdzie za miesiąc, dwa będzie tam tylko wystająca łacha piasku. Nie ma tam za wiele wody – na spadzie najczęściej 2 m. Tutaj ustawiam się poniżej kantu i rzucam na płytką wodę powyżej kosy i prowadzę również średnim tempem często z krótkimi pauzami tak, aby wobler zamigotał trochę w opadzie. Na
przykosach bolenie wydają mi się bardziej płochliwe niż te z burt czy burzliwych główek. Staram się jak najdalej kotwiczyć od kantu, dobrze, gdy wieje wiatr i świeci słońce.

M.P: Cały czas rozmawiamy o burtach i przykosach. A co z opaskami?

A.J: Majowych boleni szukam również na poprzerywanych starych opaskach, gdzie rzeka wyrwała kawał brzegu i wlewa się w odnogę. Woda tam jest burzliwa, a we wstecznym prądzie często schronienia szukają ukleje, na które polują drapieżniki. Często ten boczny nurt atakuje dalej brzeg i podmywa drzewa i krzaki, gdzie również dyżurne rapy nie dają spokoju drobnicy. Kolejne miejsca, które zawsze trzeba sprawdzić to wlewanie się odnogi z powrotem do rzeki. Najczęściej tworzy się tam wyraźne zagłębienie, w którym również czatują bolenie. Woda w takim miejscu jest zawsze minimalne cieplejsza i są to bardzo dobre miejsca również jesienią.

 

M.P: Czy będąc w boleniowym transie znajdujesz czas wiosną na inne ryby?

A.J: Pod koniec czerwca próbuję już rzucać za kleniem, które po tarle zaczynają normalnie żerować i ustawiają się na napływach długich przelewów. Teraz wolę, gdy te napływy są spokojniejsze i niezbyt głębokie. Ponton kotwiczę kilkanaście metrów przed napływem, mniej więcej pośrodku, tak abym mógł obłowić okolice szczytu. Potrzebny jest tutaj wobler z dużym sterem, który szybko zejdzie w okolice dna. Prawie zawsze zaczynam od 5 cm Sharka. Wobler ma agresywną pracę i dobrze prowadzi się w dryfie, który w tym przypadku najczęściej stosuję. Dobrze, gdy ster ma kontakt z dnem. Jak nie mam kontaktu z rybami, wówczas zakładam jego mniejszą wersję 4 cm. Jeśli i to nie działa, to spływam parę metrów pontonem i zajmuje się obłowieniem samego przemiału. Tutaj już używam przynęt płytkoschodzących z małym sterem.

M.P: Jakimi cechami powinien się charakteryzować dobry wobler na klenie?

A.J: Przynęty kleniowe są z reguły małe, a ja najczęściej stosuję woblery 2 – 5 cm. Potrzebna jest zwarta konstrukcja woblera. Na smukłe, cienkie uklejki też dobrze biorą klenie, jednak łatwiej i wygodniej łowi się na przynęty o skupionej masie, kształtem zbliżone do kuli. Moim faworytem jest
Pill. Jest to wobler tonący i dzięki nisko położonemu środkowi ciężkości, stabilny w szybkim nurcie przelewu. Dla odmiany zakładam czterocentymetrowego Huntera. Na samym przemiale, gdy jest on wystarczająco długi też stosuję dryf. Wędzisko mam wysoko uniesione, aby maksymalnie ograniczyć kontakt linki z wodą. Gdy nie ma brań warto spławić woblera dalej za przemiał. Ciekawą i bardzo skuteczną techniką jest cofanie woblera na napiętej lince. Można to zrobić na dwa sposoby – szczytówką albo kołowrotkiem wyłączając blokadę biegu wstecznego w kołowrotku. Trzeba to czynić z wyczuciem i jest to możliwe raczej w szybszym nurcie.

M.P: Z jednej strony bolenie, z drugiej dochodzą klenie. Jak sprzętowo jesteś w stanie pogodzić te zupełnie różne dwa gatunki ryb?

A.J: Jeśli chodzi o sprzęt to nie łowię zbyt delikatnie. Aby połączyć klenie z boleniami to trzeba iść na kompromis. Ponton ma ograniczoną powierzchnię i jeśli wędkuję z kolegą, to zawsze mamy po jednej wędce. W moim przekonaniu najlepszy jest kij o długości 270 cm i ciężarze wyrzutu 25 g. Marka jest mniej ważna, dobry jest ten za 100 jak i za 1000 zł. Rzadko zmieniam wędki i łowię nimi praktycznie do złamania. Lubię szybkie kije, które pod dużym obciążeniem przechodzą w parabolę. Kołowrotek musi idealnie nawijać plecionkę, to podstawa. Łowiąc bolenie wszystko dzieje się bardzo szybko i sprzęt ma tak działać, aby o nim nie trzeba było myśleć. Nie ma nic gorszego, jak boleń bijący w warkoczu i broda z plecionki na kołowrotku, a ta markowa, dobrej jakości jest zazwyczaj dość droga. Niestety, współczesne kołowrotki bardzo „boją się deszczu”. Po ulewie, która często w maju się przytrafia, możemy już nie mieć tej aksamitnej pracy o jakiej mówiła reklama. Często też hamulec nie działa tak jak powinien. Kiedyś kupiłem młynek „made in Japan” za 800 zł i na pierwszej wyprawie po niedużym deszczu pracował tak jakby był nasmarowany klejem, a nie smarem. Używam plecionki 0,12 mm bez przyponu. Fluorocarbon strzelił mi dwa razy na rybie i na Wiśle go nie używam. Żyłki podczas łowienia pontonu słabo się sprawdzają, bo wyholowanie nawet średniej wielkości bolenia pod silny nurt trwa zbyt długo.

M.P: Często nad wodą, zwłaszcza w maju, niemniej ważne od samego sprzętu jest właściwy ubiór.

A.J: Gdy maj jest taki jak być powinien to nie ma żadnego problemu. Znacznie gorzej, gdy jest zimno, pada i wieje. Nie warto moim zdaniem inwestować w drogie oddychające kurtki i spodnie. Takie rzeczy są dla mnie ważne na trociowych czy pstrągowych wyprawach. Tutaj po paru dniach pływania i noclegu na wyspie wszystko będzie przemoczone, brudne i śmierdziało dymem z ogniska. Pranie tego typu odzieży jest dość kłopotliwe, dochodzi jeszcze impregnacja. Lepiej mieć przy sobie jakiś płaszcz czy wojskową pelerynę na wypadek deszczu. Buty to sprawdzone kalosze z pianki. Dobra karimata albo lepiej bardzo wygodny materac samopompujący jest obowiązkowy, zwłaszcza jeśli na starość nie chcemy narzekać na stawy. Na pontonie zawsze mam butle z palnikiem, aby zjeść coś ciepłego czy zaparzyć kawę. Dopełnieniem całości jest 3 kilogramowy garnek na pieczonki, które w nocy przy ognisku są nie mniejszą atrakcją niż samo łowienie. Wszystkie ryby oczywiście wracają do wody, a najlepszą pamiątką z wyprawy jest zdjęcie czy krótki film z holu ryby, które są bardzo miłym wspomnieniem w długie zimowe wieczory.

M.P: Arturze, w imieniu redakcji i wszystkich Czytelników WS serdecznie dziękuję za przybliżenie nadwiślańskiego majowego klimatu z motywem przewodnim rap i kleniowego akcentu.

A.J: Dziękuję za rozmowę i pozdrawiam grono redakcyjne WS oraz Czytelników.

 

Z Arturem Janoszką miał przyjemność rozmawiać Mateusz Porada

Fot. Archiwum prywatne Artura Janoszki

Artur Janoszka: Ma 40 lat. Jest żonaty, ma dwójkę dzieci. Mieszka w Częstochowie. Z wykształcenia jest nauczycielem fizyki. Od 2002 roku łączy pracę z hobby, prowadząc znaną polskim wędkarzom firmę Kenart, która zajmuje się produkcją woblerów. Drugą wielką pasją Artura jest piłka nożna. Jego ulubioną metodą jest spinning. Najchętniej łowi pstrągi, trocie, sumy, bolenie i szczupaki. Na rybach bardzo ceni spokój i kontakt z przyrodą.